Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

O skuteczności pozytywnego nastawienia

Portret użytkownika glinx11

Już ładnych parę lat temu, na zajęciach z dodatkowego angielskiego obejrzałem film "The Secret". Dla tych, którzy się nie orientują: jest to opowieść o tym, jaką moc sprawczą ma nasze nastawienie. Z grubsza chodzi o to, że jak myślisz sobie "będzie zajebiście", to właśnie tak będzie. I odwrotnie, "nic mi się nie uda" zaskutkuje w dokładnie takim obrocie wydarzeń. Jak wspominałem, było to już dość dawno temu, byłem wtedy człowiekiem totalnie stroniącym od towarzystwa zarówno kolegów, jak i dziewczyn (choć nie powiem, żebym narzekał na szczególne powodzenie wśród płci przeciwnej, a więc i tak nie robiło to większej różnicy). Ale, co ciekawe, wcale nie było mi z tym źle. Za jedynego bezpiecznego towarzysza samotnych wieczorów wystarczał mi komputer, zaś naturalne instynkty zaspokajałem (co, nawiasem mówiąc, trwa do dziś) w sposób, jaki wszyscy doskonale znacie z autopsji. Wink Pewnie, że chciałem przeruchać jakąś laskę, ale, jako że byłem wtedy głęboko wierzący, obiecałem sobie, że zrobię to po śmierci. Bałem się panicznie, że jakakolwiek próba zainteresowania sobą jakiejś dziewczyny wywoła w moim otoczeniu reakcję gromkiego rechotu. Zastanawiające, swoją drogą, że pod każdym innym względem miałem na to otoczenie totalną wyjebkę. No ale zawsze byłem facetem pełnym sprzeczności. Wink

Ale nie zamierzam powtarzać historii swojego życia, którą możecie znaleźć na moim blogu. W każdym razie byłem ze swojego życia zadowolony. Nie miałem kompleksów typu "taki stary, a jeszcze się nie upił/przelizał/przeruchał" - no bo jak mogłoby się to zdarzyć, skoro nie poczyniłem ku temu żadnych kroków? Żyłem sobie w swoim świecie, wielce rad, że mam dach nad głową, jedzenie, picie, wcale nienajgorsze warunki życiowe... tak więc idee propagowane przez film nie wydawały się dla mnie specjalnie kuszącą alternatywą. Po co naprawiać coś, co i tak nie jest najgorsze? No ale przyszedł czas, że i to się zmieniło. Moje życie, dawniej nudne acz spokojne i bezpieczne, teraz wyglądało na totalnie zmarnowane. Zdobycie kumpli czy dziewczyny okazało się zadaniem dużo trudniejszym niż sądziłem. W tej sytuacji musiałem na nowo przeanalizować "The Secret" i dowiedzieć się, czy jego twórcy mówią prawdę.

I w sumie nie wiem.

Wyobraźmy sobie, że gadamy sobie z dziewczyną. Jest super, nie ma żadnych krępujących chwil ciszy, jednym słowem: świetnie się dogadujecie. Numer? Żaden problem: wklepujemy go sobie do komóry, wysyłamy jej strzałkę, żegnamy się z uśmiechami. Mija jakiś czas (przepisowe trzy dni), po czym dzwonimy. Już wszystko zaplanowane, wiemy, gdzie i kiedy chcemy się spotkać. Opcji "nie" nawet nie bierzemy pod uwagę. Ogólnie rzecz biorąc: kwintesencja pozytywnego nastawienia.

A tymczasem w słuchawce tylko "biip... biip... biip". Po szóstym sygnale rezygnujemy. Nawet za długo się nad tym nie zastanawiamy, w końcu są inne, jakby co. Dla pewności następnego dnia ponawiamy próbę - z takim samym skutkiem.

No nic, może były się nagle odezwał? Jest milion przyczyn, dla których zdecydowała się nas olać. Grunt, że my nie jesteśmy winni - no bo przecież widzieliśmy zainteresowanie w jej oczach, kiedy z nami gadała, no nie? Nie ma się czym przejmować.

Poznajemy inną laskę. Taki sam scenariusz. Super rozmowa, trochę nienachalnego kina, widać kurwiki w oczach, trochę lizanka, no ale warunki nie pozwalają na nic więcej. Oczywiście mamy numer, wszystko wygląda super. Dzwonimy. Nie odbiera. Dzwonimy znowu, następnego dnia. To samo.

Pewnie jednak ma chłopaka, może mieli przejściowy kryzys czy coś i dlatego tak łatwo się dała... no ale mniejsza, przecież inne też mają.

Z niezmiennie dobrym nastawieniem ruszamy na nowe podboje. I znowu widzimy zainteresowanie, znowu dostajemy bez problemu telefon i... znowu gówno z tego wychodzi. No to jeszcze raz i jeszcze... Mamy za sobą już całkiem sporo przygód tego typu. Coraz trudniej jest nam wymyślać kolejne wytłumaczenie, czemu po raz kolejny w ostatecznym rozrachunku ponieśliśmy porażkę. Ale się nie poddajemy. Prujemy dalej przed siebie, zbieramy numery jak zboże, z tą różnicą, że kiedy decydujemy się go użyć, nie ma w nas już tego entuzjazmu. Z kamienną twarzą wysłuchujemy kolejnych sygnałów nieodbieranego telefonu. Rezygnujemy. I tak w koło Macieju...

A więc było pozytywne nastawienie. Było zainteresowanie, przecież nieudawane. Nie było... niczego więcej. Co się z nimi dzieje, myślimy. Czemu tak nagle zmieniają zdanie? O co w tym wszystkim chodzi? Czemu twórcy filmu kłamali?

No właśnie, chyba każdy z nas parających się podrywem już od jakiegoś czasu przeżył coś takiego: optymizm okazał się bezużyteczny. Nie ma żadnej magii, która wysyła sygnały do dziewczyny, by odebrała, bo "on jest pewny siebie". Przecież widziała już tą pewność, kiedy z nami gadała.

Film mówi, że należy nastawiać się na sukces, zaś zwykli ludzie, że odwrotnie, na porażkę, bo rozczarowanie wtedy jest mniejsze. Muszę z przykrością powiedzieć, że właśnie wersja "ludowa" wydaje się być bardziej adekwatna w moim przypadku. Sami musimy zadać sobie pytanie: czy lepiej gorzko się rozczarować, czy może raczej mile zaskoczyć?

Oczywiście nie oznacza to, że kwestionuję ogólne wartości "Sekretu". Na rozmowę o pracę, czy chociażby ze świeżo poznaną laską trzeba iść z pozytywnym nastawieniem, bo radykalnie zwiększa to nasze szanse. Jednak w filmie Sekret jest czymś więcej - tajemniczą magią, Mocą, która tworzy świat wedle naszego upodobania. Jednak moje doświadczenie na to nie wskazują. Pozytywne nastawienie nie uchroni mnie przed spóźnioną kolejką. Nie uchroni przed wejściówką z jakiegoś przedmiotu. Nie uchroni przed odrzuceniem. I dlatego nigdy nie ufam napotykanym dziewczynom. Nigdy nie gratuluję sobie sukcesu przedwcześnie. Numer to dla mnie już tylko ciąg cyfr, który w żaden sposób nie przybliża mnie do danej dziewczyny. Nie mówię matce czy siostrze, że akurat idę na randkę, no bo skąd mam wiedzieć, że nie zostanę wystawiony, a potem mimochodem będę musiał odpowiadać na krępujące pytania typu "jak było?"?

Pamiętam sytuację, że byliśmy z laską w centrum handlowym i ja musiałem na chwilę pójść za potrzebą. Cała nasza randka nie wyglądała najżywiej, toteż nie byłem specjalnie zaskoczony, że nie znalazłem jej po wyjściu. Sprawdziłem dla pewności, ale już bez cienia nadziei, w pobliskim sklepie i już zbierałem się do zadzwonienia do niej, żeby może poznać przyczyny jej ucieczki, aż tu nagle ze sklepu obok wyszła ona. No i nawet się pozytywnie zaskoczyłem, no bo w końcu nie okazałem się na tyle straszny, żeby skorzystała z okazji i zwiała gdzie pieprz rośnie. Wink

Tak więc realistyczne (a nie hurraoptymistyczne) spojrzenie na sprawy nie jest znowu takie złe. I w sumie nawet mi z tym lepiej. Jeżeli mogę wskazać jakąś pozytywną zmianę w sobie na przestrzeni ostatnich miesięcy, to jest to lekkie podwyższenie samooceny. Nie czuję się już winny całemu złu tego świata, nie rozmyślam tak długo o swoich porażkach czy wciąż nieruszonym prawictwie, wziąłem się również za siebie w sensie fizycznym, co zaniedbywałem przez lata całe. Nie wiem, czy to pomoże mi w zwiększeniu swojej atrakcyjności w oczach płci przeciwnej. Ale już aż tak bardzo mi na tym nie zależy. Wiem, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy, by zmienić swój wizerunek, by pokazać się jako fajny kumpel i fajny kochanek. Dlatego na kolejne porażki patrzę z coraz większą obojętnością. Można powiedzieć, że pogodziłem się z samym sobą - a to chyba dobrze. Doszedłem do wniosku, że jestem fajnym facetem, który zasługuje na fajną dziewczynę, która z kolei byłaby z nim szczęśliwa. A że owe dziewczyny tego nie za bardzo dostrzegają... no cóż, ich sprawa. Albo raczej: strata. Choć do tego etapu podwyższania samooceny jeszcze nie doszedłem. Wink

Zanim zaczniecie rzucać na mnie gromy, przeczytajcie jeszcze raz poprzedni akapit: to nie jest negatywny wpis. Wprost przeciwnie, jest to analiza przydatności "Sekretu", w którą muszę niestety zwątpić. Ale nie oznacza to, że podbijam do lasek na zasadzie "nie uda się" albo "na pewno się uda". Nie! Po prostu o tym nie myślę: staram się doprowadzić do ciekawej pogawędki, trochę flirtuję, potem biorę numer, ale nie zastanawiam się, czy na coś się przyda, czy nie. Po prostu robię to, co sprawia mi przyjemność: czyli podryw, a jego skuteczność nie jest już taka ważna. Cieszę się, że zagaduję obce dziewczyny i to w ilości najpewniej znacznie przewyższającej dokonania przeciętnego samca (nie mówię tu o Was, drodzy userzy). Mam jaja, żeby próbować, mam powody, by przypuszczać, że kiedyś moje starania zostaną nagrodzone seksem i/lub LTR-em. No bo po prostu myślę, że z dziewczyną jakoś tak fajniej się idzie przez życie. A jeżeli tak nie jest - no cóż, warto by przekonać się na własnej skórze.

Tak więc tymi słowami zakończę swój wywód i jeszcze raz powtórzę, że nie jest to negatywny wpis. Wprost przeciwnie, nie pamiętam, kiedy ostatnio patrzyłem na siebie tak pozytywnie. Żeby pokonać życiowe problemy, trzeba pokonać najpierw te, które siedzą w nas samych, czyż nie? Myślę, że coraz lepiej mi to wychodzi. I wiecie co? Nieważna dziewczyna, nieważny seks. Dalej są moim celem, ale zrozumiałem, że im bardziej mi na nich zależy, tym dalej się ode mnie odsuwają. Tak więc, kiedy nie mam o czym myśleć, zamiast o swoim niespełnionym życiu towarzyskim, wolę analizować np. historię. Pewnie, nie jest to żadna wyjątkowa pasja. Ale mnie sprawia przyjemność. I pozwala iść przez życie z uśmiechem na ustach.

Czołem! Smile

Odpowiedzi

Portret użytkownika glinx11

wiesz, ogolnie ta moja

wiesz, ogolnie ta moja wyjebka polega na tym, ze sie tak strasznie nie doluje porazkami jak wczesniej. np. wczoraj znowu byl klub - tylko dwa tance, jeden numer, z ktorego i tak nic nie bedzie, bo sie obrazila o probe KC - no a potem mialem bardzo duzo czasu, by o tym rozmyslac czekajac na pociag. no i zamiast tego ucieszylem sie na mysl, ze jestem tak wytrwaly, ze nigdy nie zrezygnuje z doskonalenia samego siebie, by otoczenie, zamiast frajera, dostrzeglo we mnie fajnego faceta (zarowno kumpla jak i kochanka), chocby nie wiem jak dlugo nie dawalo to zadnych rezultatow. no i jakos tak latwiej bylo mi sie w drodze powrotnej po prostu, bez przyczyny, usmiechac do swojego odbicia w szybie Wink

a jak to wygladalo z Toba? w jaki sposob pokazales, ze masz na nia wyjebane? poszedles sobie, a ona za Toba? nie powiem, ja bym sie bal tego typu akcji, bo z reguly ciezko mi doprowadzic laske do stanu wrzenia.

Portret użytkownika mor

jak masz wyjebane na to, to

jak masz wyjebane na to, to poniekąd grasz niedostępnego dla kobiet Wink dobrze prawie ? Wink

Portret użytkownika glinx11

wiesz, olewanie targetu jest

wiesz, olewanie targetu jest dobre, jezeli juz go ostro rozgrzales. natomiast w moim przypadku osmiele sie watpic, czy oznaka braku zainteresowania z mojej strony (zreszta jak ja mam niby to udawac? przeciez podejsc musze...) spowoduje, ze ona zacznie sie bardziej dostawiac... nie jestesmy jeszcze na tym etapie niestety Wink

Portret użytkownika BigBastard

ja je..., ja mam podobnie!

ja je..., ja mam podobnie!