Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Jak stać się lepszym i najlepszym.

„First they ignore you,
Then they laugh at you,
Then they fight you,
Then you win.”
-Mahatma Gandhi

**************

- I pamiętaj, Asertywny, jak nie zgarniesz pierwszego miejsca, to nie pokazuj się w domu. – Rzucił na pożegnanie mój ojciec, rubasznie się śmiejąc ze swojego żartu.

Ja skwitowałem to tylko nerwowym uśmiechem, przeczesując kieszenie aby po raz ostatni upewnić się, czy mam wszystkie potrzebne dokumenty. Rzuciłem jakieś lakoniczne pożegnanie i niepewnym krokiem ruszyłem w stronę ogromnego gmachu uniwersytetu, dumnego przedstawiciela wczesno komunistycznej architektury. Z oddali słychać było gwar wiecznie śpieszących się pracowników korporacji, chichoczącej młodzieży szkolnej i rozentuzjazmowanych turystów. Budynek, do którego zmierzałem, był oddalony o jakieś 5 minut pieszej drogi i w ten czas popadłem w głębokie zamyślenie.

7 miesięcy, 210 dni, 5040 godzin, 302 400 minut, 18 144 000 sekund. 1/27 mojego dotychczasowego życia skupiona na ciężkiej pracy, na granicach ludzkiej wytrzymałości.

A zaczęło się niewinnie, dawno, dawno temu.

**************

- Asertywny, średnia 5,6 jak na koniec szkoły podstawowej to nieźle, ale twój brat w tym wieku miał 6,0. Zawsze wydawało mi się, że jest inteligentniejszy, ale ciebie przynajmniej nie zepsują chore ambicje. – powiedziała moja matka, po tym jak wręczyłem jej nienagannie włożone do teczki świadectwo, dumnie wypinając swoją 12 letnią pierś.

- Ale mamo, to najwyższa średnia w szkole. – rzuciłem w swojej obronie, już mniej wyprostowany.

- A wygrałeś jakieś konkursy, dziecko? Twój brat raz przyniósł 12 książek w nagrodę za konkursy, pamiętam jakby to było dziś, jak targał ze sobą tą siatkę. Tatuś go nie podwiózł, bo ciężko wtedy pracował, a on to wszystko niósł i przyszedł do domu taki biedny, zmęczony. A ty coś masz, Asertywny?

- Nie, ale.. – moja dumna poza była już tylko wspomnieniem. Zgarbiony i z przygaszonymi oczami utkwiłem spojrzenie w podłodze.

- A, no tak. Szkoda. Trudno. – ucięła moja matka, wracając z powrotem do obierania ziemniaków.

Ale jak by tego było za mało, znowu podniosła głowę znad garnka i pobłądziła gdzieś wzrokiem.

- On to był dopiero geniusz. Umiał czytać w wieku 4 lat. Sama go nauczyłam. Ty taki nie jesteś. Ale nie szkodzi. Nic na to nie poradzisz.

**************

Noc z 2 na 3 sierpnia. Godzina gdzieś po północy. Lat 16. Siedzę w swoim pokoju, a ściany są cienkie.

- On i potencjał? Żartujecie. Chłopak to stracona nadzieja. Brat tu taką kasę biję, a on będzie pewnie fizolem. Żałuję, że nie wychowam już drugiego takiego geniusza jak mój najstarszy syn. No, ale pijcie ten koniak. Kupiłem go jak byłem na konferencji we Włoszech. Bardzo drogi. – podkreślił z namaszczeniem mój ojciec, drgającą z upicia ręką sięgając po kolejną dolewkę.

Wybiegłem wtedy z domu do pobliskiego lasu i z zaciśniętymi zębami okładałem jakieś drzewo pięściami, dopóki zrezygnowany, na granicy omdlenia, nie powłóczyłem nogami do domu. Nie pamiętam dużo, ale pamiętam jedno zdanie, które powoli dojrzewało w mojej głowie.

Ja im, kurwa, pokażę.

Następnego dnia wstałem o 6:00 i przejrzałem gimnazjalny spis dostępnych Olimpiad i konkursów o najwyższej randze. Wybrałem przedmiot, który dopuszczał jak największą liczbę uczestników i w którym była największa rywalizacja. Olimpiada o randze wojewódzkiej, wyżej się nie dało, udział bierze corocznie 10 000 uczestników. Laureatów na całe 10 000 studentów jest tylko 20.

Ale ja nie chciałem być w tej dwudziestce. Ja chciałem być pierwszy.

Zacząłem czytać na temat tego przedmiotu wszystko, co tylko mogłem znaleźć. Od zera. Robiłem notatki, które wieszałem w całym pokoju. Wypełniałem testy, wszystkie swoje błędy notowałem i próbowałem dojść do ich przyczyny. Ściągałem materiały, których wysłuchiwałem w każdej wolnej i niewolnej chwili, kiedy tylko jechałem autobusem, chodziłem na siłownię, sprzątałem, odpoczywałem. Przy śniadaniu, przy sraniu, zawsze. Jak nie dało się pisać, to czytałem, jak nie dało się czytać, to słuchałem, jak nie dało się słuchać, to myślałem. Wszystkie notatki zabierałem na te mniej wymagające lekcje w szkole i zamiast słuchać nauczycieli, przyswajałem dawkę informacji, którą sobie na dany dzień zaplanowałem. A na przerwach szukałem cichego kąta i kułem. Spałem mało, jadłem mało. Myślałem tylko o jednym. O pierwszym etapie, który był w listopadzie. Oceny w szkole drastycznie poleciały w dół, życie społeczne to samo. Jakie życie, ja nie miałem życia. Ja miałem cel. Cierpiałem na ciągłą bezsenność, rozsadzało mnie. Już dwa tygodnie przed pierwszym etapem chodziłem jak na szpilkach. Miałem takie pokłady energii, że mógłbym wszystko dookoła rozjebać w drobny mak z uśmiechem na twarzy. Ale sam dzień pierwszego etapu pamiętam wyjątkowo wyraźnie.

Etap szkolny, udział bierze 30 osób. Ja wchodzę ostatni, z zimną krwią rozkładam swoje rzeczy na stoliku. Dostaję test. Uśmiecham się. Po 15 minutach na 1,5h, które można było przeznaczyć, wychodzę. Znam już swój wynik, nie muszę czekać na sprawdzenie. 59/60 pkt. Przeszedłem sam z całej szkoły. Pierwszy etap mojego planu się powiódł, ale to było żadne osiągnięcie. 3 miesiące ciężkiej pracy do kolejnego etapu, gdzie zacznie się rzeź. Ale z mojej kurwa ręki.

Do drugiego etapu przygotowywałem się nie mniej intensywnie, w moim pokoju na ścianach nie zmieściłaby się główka od szpilki, bo wszystko było zawalone notatkami, więc zacząłem obklejać sufit. Nauka, sen, nauka, sen i tak w kółko.

2 etap przechodzę z trudnością, tylko dwa punkty zapasu. Selekcja była okrutna. To mnie zbiło z tropu. Zacząłem się bać. Pewność i wiara w siebie sypła się jak stos kart w wietrzny dzień. Na szali było wszystko. Wiedziałem, że przestała to już być zabawa, bo do trzeciego etapu przeszło 50 najlepszych uczniów z całego województwa, najlepszych ze swoich szkół, gmin, powiatów. I musiałem być od nich lepszy. Musiałem dziennie spędzać jeszcze więcej czasu na nauce niż oni.

Znowu 3 miesiące, ale teraz byłem cwańszy. Przestałem robić to na ilość, tylko na jakość. Miałem precyzyjny harmonogram nauki, godzinowy. Uczyłem się mniej, w przedziałach 45 minutowych z 15 minutowymi przerwami, ale podczas nauki nie robiłem już nic innego, żadnej muzyki, żadnego internetu, zamykałem drzwi, zakładałem słuchawki i medytowałem za każdym razem, żeby jak najbardziej się skoncentrować. Siłownia, dieta, gry, seriale, filmy, książki, walenie konia, wszystko poszło odstawkę. Nie chciałem żeby mnie coś rozpraszało. I przyszedł mój dzień. Mój kurwa dzień, po 7 miesiącach pracy, mój dzień, o którym zaczynałem już śnić, mój dzień, którego nikt mi nie odbierze.

**************

Doszedłem do drzwi, ogromnych, dwuskrzydłowych, i pchnąłem je zdecydowanie do wewnątrz. Doszedłem do recepcji, przedstawiłem się, pokazałem legitymację i zostałem skierowany na drugie piętro.

A na drugim piętrze czekała na mnie już grupa pięćdziesięciu, nawzajem nienawistnie przemierzając się wzrokiem. Nieskazitelnie wyprasowane białe kołnierzyki i spódniczki w kratę, zestaw 15 długopisów i drogi telefon. Znałem te twarze aż za dobrze. Twarze dzieciaków, których rodzice bulili setki złotych miesięcznie na korepetycje, twarze dzieciaków, którzy sądzili, że wygraną dostaną jak na tacy, twarze dzieciaków upartych, zdeterminowanych i pewnych siebie od których musiałem być inteligentniejszy, sprytniejszy i bardziej opanowany.

Test był trudny. Przesiedziałem cały dostępny czas. Pamiętam jak skronie zalewały mi się potem, ale pocieszało mnie to, że pozostali wyglądali równie żałośnie co ja. Robiłem wszystko automatycznie, ale dobre odpowiedzi akceptowałem tylko wtedy, kiedy wszystkie złe potrójnie i poczwórnie sprawdziłem i odrzuciłem.

Skończyliśmy i wyszliśmy z sali. Słyszałem śmiechy, słyszałem zawodzenie, ktoś nawet płakał. Ja sam wiedziałem, że poszło mi dobrze, ale nie wiedziałem jak dobrze.

Dowiedziałem się 3 tygodnie później, w miejskim kiblu, bo tylko tam dochodził dobrze zasięg internetu. Miałem najwyższy wynik w całym województwie. Znowu straciłem tylko jeden punkt.

**************

Epilog

Te 7 miesięcy było dla mnie piekłem i niebem równocześnie. Pamiętam, że praca była dla mnie jak narkotyk, byłem ciągle nienasycony. Do tej pory żyłem jak dziecko, traciłem czas na rzeczy mało warte, nie miałem dyscypliny, ale to się zmieniło. Byłem wyczerpany, ale miałem w sobie jakąś boską, a może diabelską siłę, która mnie ciągnęła. Nie potrafiłem spać ani jeść, bo ciągle wyobrażałem sobie, jak odbieram dyplom i widzę twarz mojego brata, moich rodziców, moich przeciwników. Nawiasem mówiąc, mój brat nie miał nigdy osiągnięcia o takiej randze jak ja.

Chciałbym zwrócić Wam uwagę, że w moim domu nie ma patologii ani nie było kardynalnych błędów w wychowaniu, blog jest miejscami lekko przerysowany, ale wszystkie fakty, osiągnięcia i liczby są w pełni prawdziwe. Inny dzieciak na moim miejscu olałby te niesystematyczne uszczypliwe komentarze moich rodziców. Ale ja nie olałem.

Domyślam się, że w tym czasie byłem w pierwszej dwudziestce najlepszych z tego przedmiotu w kraju, oczywiście w moim przedziale wiekowym, bo udział brałem od tej pory w innych konkursach, które to potwierdzały. Nierzadko na lekcjach poprawiałem nauczycieli, wszyscy podchodzili do mnie z respektem. Piszę to, bo chcę Wam pokazać, że bycie mistrzem w swojej dziedzinie wymaga ogromnej pracy. Możecie wsadzić sobie w dupę rady typu „codziennie po trochu”. Bo codziennie po trochu to każdy może. Tu ma być krew, pot i łzy. Nie chcę dorabiać legendy do swojej osoby, bo uważam, że każdego na taką pracę stać. Pamiętam też, że przez ten okres w ogóle na dziewczyny nie zwracałem uwagi, a jak sobie teraz przypomnę, to przez te 7 miesięcy co najmniej 10-12 dziewczyn na mnie naprawdę leciało i dawało wszelkie sygnały, żeby nawiązać jakąś znajomość.

Ale mi to latało.

Ludzie do ciebie w ogóle inaczej podchodzą jak widzą, że czemuś się poświęcasz i są efekty. Nawet osoby wysoko pozycjonowane, osoby starsze, ładne laski. Podchodzą z szacunkiem. Pytają się ciebie o radę, proszą o pomoc. Sami nauczyciele bezustannie zagadywali mnie o moje metody nauki.

Ale masz też wrogów. Ludzi, którzy uważają, że masz po prostu szczęście, a oni nie i mają ci to za złe. Straciłem wtedy jednego z kumpli, bo dawał mi do zrozumienia, że nie mam z nim szans w drugim etapie, a ja go zdeklasyfikowałem i później jeszcze mu pogratulowałem „że i tak daleko doszedł jak na to, co umiał”. Podziwiają, bo wiedzą, że nie dorastają Ci do pięt ale również chowają jakiś resentyment z tego samego powodu.

Dlatego zachęcam Was, żebyście chociaż na pewien czas oddali jakiejś dziedzinie swoją duszę i ciało, bo to niesamowite doświadczenie. Kiedy robicie coś co kochacie, w dodatku karmieni własną ambicją, to czasu nie mierzy się już na godziny i na minuty. Niepotrzebna jest wam dyscyplina. Organizm sam daje wam znać, kiedy macie ruszyć dupę. A macie ją ruszać cały czas.

Tyle że życie nie jest kolorowe,
bo przy tej samej ilości pracy i dużej dawce nieszczęścia mogłem nie skończyć pierwszy, mogłem nawet nie dojść do finału.

Nigdy nie macie na nic gwarancji. I tu moje ulubione powiedzenie.
Ale nikt, kurwa, nie mówił, że będzie łatwo.

No pressure,
No diamonds.

Pozdrawiam,
Asertywny

Odpowiedzi

Portret użytkownika TOA

Coś mi to przypomina historię

Coś mi to przypomina historię Schwarzeneggera, którego też ojciec ciągle porównywał do swojego starszego brata. Gratuluję wytrwałości i chciałbym żeby u mnie coś takiego zaiskrzyło jak u Ciebie Smile

Portret użytkownika ozyy

Przed człowiekiem

Przed człowiekiem zafascynowanym swym celem nie ma przeszkód!

Portret użytkownika Dominikkow

Miales narcystycznych

Miales narcystycznych rodzicow.

Portret użytkownika Joker97

Współczuję ci. Poświęcasz

Współczuję ci.
Poświęcasz swoje życie żeby spełniać oczekiwania innych.

Joker 97 My wszyscy jak jeden

Joker 97
My wszyscy jak jeden mąż poświęcamy swoje życie żeby spełniać oczekiwania innych Wink Rama studenta, syna, ojca, pracownika, już od najmłodszych lat jesteśmy zaprogramowani tak, żeby czuć się dobrze, kiedy spełniamy oczekiwania i źle, kiedy się buntujemy.

Ja byłem jeszcze młodziutki, kiedy dałem się na to nabrać, ale cieszę się, że gniew skierowałem we właściwą stronę. Zawsze mogłem siąść pod jakąś jarzębiną i zafundować sobie litr alkoholu i kilo użalania się nad sobą.

"Byłem wyczerpany, ale miałem

"Byłem wyczerpany, ale miałem w sobie jakąś boską, a może diabelską siłę, która mnie ciągnęła. Nie potrafiłem spać ani jeść, bo ciągle wyobrażałem sobie, jak odbieram dyplom i widzę twarz mojego brata, moich rodziców, moich przeciwników."

Taka motywacja do zapierdalania jaką miałeś jest bardzo mocna. Jak widać, pozwoliła Ci osiągnąć duży, jak na tamtejszy wiek, sukces. Prawda jest taka, że tego typu motywacja jest również bardzo krucha. Wykonałeś ciężką pracę tylko po to, żeby udowodnić swoim rodzicom swoją wartość, zdobyć ich szacunek. Motywacja kończy się zaraz po tym jak to uznanie dostaniesz.

Joker napisał - "Poświęcasz swoje życie żeby spełniać oczekiwania innych.". Prawda jest taka, że rodzice to nie są inni. To jest ktoś więcej niż inni, szczególnie w okresie dorastania, kiedy tak bardzo uwidacznia się pogoń za akceptacją i szacunkiem ze strony dziecka.

Doskonale pamiętam jak sam przez to przechodziłem i jak wiele bólu sprawiał mi brak aprobaty rodziców. Przez dobre kilka lat próbowałem udowadniać im swoją wartość, poprzez różne osiągnięcia czy to w nauce czy to w sporcie. Do czasu. Do czasu kiedy zrozumiałem dlaczego tak naprawdę chcę to robić. Do czasu kiedy zrozumiałem, że należy budować swoją wartość od środka i zacząłem to robić.

Kiedy szukamy akceptacji na zewnątrz, jesteśmy jak chorągiewka. Podatni na wszystkie podmuchy wiatrów, a nawet bezwartościowe pierdnięcia nic nieznaczących dla nas ludzi. Nie można zbudować stabilnej osobowości na tak niestabilnym gruncie.

Swoją drogą, taka presja narzucana na siebie zamyka możliwość bycia szczęśliwym. Wciąż jest cierpienie. Łudzimy się, że ten sukces, ten kolejny sukces i pokazanie innym, że damy radę uwolni nas od tego cierpienia i pozwoli czuć się szczęśliwym.

Rzeczywistość jest jednak inna. Ten mechanizm to błędne koło, które po jednym sukcesie znów zacznie skazywać Cię na cierpienie, dążąc tym razem do następnego sukcesu.
Zmienia się cel, zmieniają się ludzie którym chcesz coś udowodnić, nie zmienia się mechanizm, nie zmienia się poziom szczęścia.

Za wygraną należą się gratulacje.
Pozdro Smile