Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Ad Memorian

Portret użytkownika Kratos

Mark poluzował krawat. Było upalnie jak diabli. Setki samochodów wlokących się ociężale w popołudniowym korku potęgowały poczucie istnego ukropu. Tysiące ludzi, jak w mrówkowym roju, przetaczało się przez główne ulice i chodniki i rozdeptywało się wzajemnie. W cieniu oszklonych biurowców, będącymi żywicielami kilku pokoleń lokalnej społeczności, leżeli bezdomni. Wydawałoby się, że są częścią już wcześniej zaprojektowanej miejskiej infrastruktury. Siedzieli ze skrzyżowanymi nogami przypominając tybetańskich mnichów pogrążonych w głębokiej medytacji. Często towarzyszyły im pokiereszowane psiaki, tajemnicze tobołki i zawiniątka, które okazywały się niemowlakami starannie opatulonymi w kilka warstw postrzępionych szmat. Byli kontrastem do wiecznie biegnącej zgrai białych kołnierzyków o kamiennych twarzach z przyklejonymi do nich pięknymi życiorysami. Kawalerzy i panny o nienagannym wyglądzie, niezobowiązani rodziną ani dziećmi, posiadającymi czas i chęci do całodobowej pracy... Oraz kwalifikacje. Kwalifikacje ponadprzeciętne, gdzie ukończone kilka fakultetów z różnych dziedzin były drobnostką. Do tego ogłada w obyciu i sztuczne grzeczności opanowane do perfekcji, nie wspominając o wyuczonych, wręcz flegmatycznych gestach i ruchach. Zupełnie, jakby dwaj artyści toczyli bitwę na wspólnym płótnie. Po jednej stronie czarno-biali, poważni, powściągliwi i mocarni o ostrych rysach pociągniętych stanowczą, zimną ręką. A wśród natłoku tych klonów, podobnych do koreańskich żołnierzy defiladowych, malowali się inni, kolorowi, niejednostajni, tak różni i niepodobni, stworzeni przez kogoś o lekkiej, bujnej wyobraźni.
Mark stwierdził, że porównywanie ubogich i potrzebujących do artystycznych fantazji jest krzywdzące. Skarcił się w duchu i odpędził od siebie te myśli. Był dla siebie surowy. Czerwone światło zmieniło kolor na bardziej przyjazny i ruszył przed siebie. Znów powrócił do matematycznej, technicznej rzeczywistości, gdzie wszystko zostało wyliczone i wymierzone, a czas ciął batem po plecach każdego poddanego. Przestał myśleć i oddał się w ręce mechanicznej rutyny, która jak matka odprowadzała go za rękę do domu.
Znowu przejście dla pieszych. 30 sekund. Pstryk. Zielone. Wszyscy idą. Przystanek autobusowy. Znowu stać. 10 minut. Pstryk. Autobus otwiera drzwi. Znowu stać. Wszyscy mają miny wykute z marmuru. Bez emocji. Bez szczęścia. Bez duszy.
Mark zdał sobie sprawę, że wygląda tak samo, a większość ludzi, których dziś mijał, myśli podobnie. Stwierdził, że to najgorszy paradoks z możliwych. Ludzie uciekając z więzienia, zbudowali tym samym kolejne kraty i postawili na warcie następnych strażników. Stąd nie da się uciec. Mark poczuł, jak dziwna gorycz podeszła mu do gardła. Zanim zdążył cokolwiek z tym zrobić, drzwi w kształcie harmonijki otworzyły się z trzaskiem. W ostatniej chwili zorientował się, że to jego przystanek. Znów skarcił się w duchu i złapał rutynę za rękę.
Przekręcił zamek w drzwiach i delikatnie pchnął je przed siebie. Rzucił aktówkę na lśniącą podłogę wyłożoną gładkimi kaflami, w których można było dostrzec własne odbicie. Włączył klimatyzację, a marynarkę rzucił niedbale na wielką skórzaną kanapę. Wziął w rękę telefon i wystukał bez pośpiechu kilka cyfr. Kiedy przyłożył słuchawkę do ucha, potarł z ociąganiem oczy i grzbiet nosa. Oparł się wygodnie i spoglądał w wiatrak umieszczony tuż pod sufitem. Skrzydła mozolnie wirowały wprowadzając Marka w trans. Ocknął się, gdy w słuchawce usłyszał zniecierpliwiony głos. Zamówił obiad i czerwone wino. Chciał, by to wszystko wreszcie się skończyło. I tak się stało. Nastąpił pierwszy wybuch...

*

Garstka osób ogrzewała się przy ognisku. Księżyc wisiał dumnie w pełnej krasie rzucając bladą poświatę na spękaną ziemię i wyschnięte drzewa. W okolicy panowała głucha cisza przerywana jedynie odgłosem trzaskających w ogniu gałęzi. Wszyscy siedzieli skuleni i obejmowali własne kolana. Noce bywały zimne, a wiatr, który dął niewzruszenie przez zakurzone pustkowia, mroził aż do kości. Ludzie, mimo iż byli szczelnie opatuleni dziurawymi szmatami i fatalnie wygarbowanymi i starymi skórami, które swe najlepsze lata miały dawno za sobą, zamarzali lub konali w męczarniach podczas długich wędrówek, gdzie gubili włosy, zęby i zmysły. Dlatego prawie nikt nie rozumiał opowieści głoszonych każdego wieczora o podziale ludzi, zielonych światłach, klimatyzacjach i skórzanych kanapach. Niektórzy zastanawiali się nawet, skąd Starsi Plemienia czerpią takie podania. Ale pomagały nie myśleć o niedoli. Pewne rzeczy pozostają niezmienne.
Ognisko dogasło. Brzask obudził wędrowców. Oprócz jednego. Kolejny sztywny. Wędrowcy o kamiennych, zastygłych twarzach po raz kolejny udali się na zachód. Wyschnięta na wiór sosna padła na ziemię wzniecając w powietrze tumany kurzu. Śmierć kroczyła tuż za nimi.

Odpowiedzi

Portret użytkownika kilroy

Nic z tego nie kumam, ale

Nic z tego nie kumam, ale jeśli jeśli ma to jakiś związek z podrywaniem to ok Smile

To chyba tak apropo ostatnich

To chyba tak apropo ostatnich wybryków Kim Dzong Una ? Smile

Bardzo ,ciekawy i

Bardzo ,ciekawy i interesujacy blog ,dajacy do myslenia .Smile

Bardzo ,ciekawy i

Bardzo ,ciekawy i interesujacy blog ,dajacy do myslenia .Smile