Jechałem sobie spokojnie autobusem na uczelnie, muzyka w uszach, zajęte dwa miejsca, głowa buja się w rytmie rapu. Patrze przed siebie, widzę różne dziewczyny. Ładne, brzydkie, średnie, wesołe, smutne, złe. Na przeciwko mnie, kilka rzędów siedzeń dalej siada jedna z nich, w sumie nic specjalnego, no ale przecież jestem już innym człowiekiem. Wyrobiłem sobie zwyczaj uśmiechania się do ludzi (chociaż to ostatnio nie bezpieczne bo może się nie podobać miłośnikom pewnego rodzaju odzieży). Uśmiecham się więc do niej kiedy na mnie patrzy. Ona się peszy, ale odpowiada pokazując zęby. Tak się składa, że wysiadamy na tym samym przystanku. Podchodzę do niej stojącej przy drzwiach i zaczynam gadkę. Jak sobie teraz to przypominam, to nie wiem czy mam się śmiać czy płakać. Jestem tak masakrycznie spięty, (chuj wie czemu), pytam czy mam coś na twarzy, że się ze mnie śmieje. Potem, durne pytania typowego jełopa, gdzie studiujesz, co studiujesz, no tragedia.