No cóż, nie ukrywam, że takiej huśtawki humorów, jaką ostatnio przeżywam, nie miałem nigdy wcześniej w życiu. Najpierw załamka, potem poczucie totalnej wszechmocy, by znowu powoli wrócić w stronę poprzedniego etapu. Wynika to chyba z mojej największej wady: całkowitego braku umiejętności przewidywania dalszego toku wydarzeń. Pesymizm okazuje się z reguły przesadzony, natomiast optymizm kończy się bolesnymi rozczarowaniami. Jaki płynie z tego morał? Ano taki, żeby nigdy nie robić sobie nadziei. Podchodzisz do laski, nie myśl, że się uda. Dopuszczaj myśl, że cię spławi. Nie podniecaj się tym, że dała telefon czy wyraźnie była twoją osobą zainteresowana. Bo teraz jest tak, a za pięć minut może już być inaczej. Dobrze wie o tym każdy, kto zapoznał się z moimi poprzednimi wpisami. Dnia wczorajszego miałem zamiar dopracować szczegóły spotkań z co najmniej dwoma laskami z sześciu, które w ostatnich dniach "ruszyłem". Efekt: chandra i wściekłość.