Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

Moja historia I

Portret użytkownika Asses

Wszystko zaczęło się w maju 2013 roku.
Dziewczyna, ta sama szkoła, wszystko toczyło się dosyć zwyczajnie, znałem ją on a mnie już dość sporo, w pewnym momencie ona dawała mi IOI ja to odebrałem, spotykałem się z nią, ale to trwało cholernie krótko (nie pamiętam dokładnie ile), wiem że nawet się z nią nie całowałem... Dalej, ona coś odwalała i koniec. Zwyczajnie, prawda? Jak teraz na to patrzę to się dziwię jednego, jak z nią się zacząłem spotykać to powtarzałem sobie "aby się nie zakochać", sam nie wiem dlaczego, wtedy to było dla mnie taką abstrakcją aż tutaj nagle taka myśl, dziwne... No ale przechodząc dalej, skończyło się, było zwyczajnie, potem już nie - zaczynała się we mnie rozwijać nienawiść do jej osoby, czemu? Powiem krótko, dawała mi złudną nadzieję, ale nie będę się już nad tym jakoś rozpisywać. No więc, była ta nienawiść i zaczynało wchodzić kolejne uczycie tego "zakochania". Ciekawe, a raczej dziwne uczucie (wtedy) nienawidzić i być zakochanym na raz w jednej osobie xD. Tak mijał czas, mijał... Ją widziałem codziennie - ta sama szkołą, na początku mi to nie przeszkadzało ale potem było już gorzej. Taka niby trochę platoniczna miłość, jak z seriali hehe. No ale u mnie było inaczej, nie tylko jak w tych operach mydlanych byłem zakochany w osobie bez wzajemności ale na raz ją nienawidziłem i próbowałem zwalczyć u siebie to uczucie zakochania, próbowałem na prawdę wielu rzeczy - nic nie skutkowało aż zaczynałem nienawidzić samego siebie za to iż nie mogę sobie z tym poradzić. Chore co nie? Tamten okres nie był dla mnie dobrym okresem, a raczej najgorszym, który się dopiero zaczynał.
Mogę to wszystko określić mianem samotności, cholernie złej samotności. No ale jak wszystko, a raczej nic się z tą dziewczyną rozsypało BUM! Moja matka chora, podejrzewali raka. Oszołomiony tym co się dzieje brnąłem dalej. dodam że już przed tą dziewczyną nie było za ciekawie, bowiem 5 kumpli, których znałem ponad 7 lat po prostu odeszli, a jednego z nich miałem za przyjaciela. Rodzice się wtedy jakoś nazbyt specjalnie mną nie interesowali, np moja matka cieszyła się że już nie spotykam się z moimi kumplami bo ich nie lubiła. No ale jeszcze był brat! No był i tyle... Potem znalazłem sobie nowego kumpla, którego dziś mogę spokojnie nazwać przyjacielem, opowiadałem mu wtedy co się działo, nie w całości, bo on tego nie rozumiał, ja też, do tej pory nie rozumiem. Rok szkolny się skończył, a ja zostałem sam, kompletnie sam. rodzice w pracy, brat na stażu na drugim końcu Polski, a kumpel w innym kraju. Pamiętam to jakby było wczoraj jak siedziałem sam w pokoju nie czując już niczego. Jeszcze te sny, dzień w dzień śniła mi się ta dziewczyna i super słitaśne scenki jacy to my jesteśmy ze sobą szczęśliwi! Wtedy moja postawa była łagodnie mówiąc niezadowalająca, gdyż wszystkie negatywne emocje kierowałem przeciwko sobie. Z samotnością walczyć mi się zachciało, a raczej się na nią uodpornić. Jak napisał Douglas Couplant: "Zdolność do uodpornienia się na samotność, ma swoją bardzo konkretną cenę - niebezpieczeństwo ze człowiek uodporni się na wszystkie uczucia." - Dowiedziałem się o tym zbyt późno i jak już się domyślacie, stało się jak w powyższym cytacie.
Mój jakby to nazwać, "system obrony" był dziwny, działo się coś złego czułem... NIC! Nie żaden, płacz, smutek itp. Potem nie działo się tak ja już było źle, czułem te NIC jak było źle i było dobrze! Kiedyś cieszyłem się ze wszystkiego, wymyślałem żarty itp. Moimi uczuciami wtedy było to NIC albo jakieś bliskie neutralizmowi typu szyderczosć... Napomniałbym! Nadal nienawidziłem tej dziewczyny! Cały czas, zakochany w niej nienawidziłem ją na raz tym samym trując samego siebie tą nienawiścią i samotnością. Oj gdyby mnie wtedy wysłali do jakiegoś psychologa z miejsca dostałbym się do psychiatry.
No ale wracając do tej dziewczyny. Czas tak leciał, aż z maja 2013 zrobił się okres przed walentynkowy roku 2014. Pomyślałem - "spróbuję raz jeszcze, może się uda." Pamiętam że wtedy za wszelka cenę chciałem się pozbyć tamtych uczuć. Co tutaj dużo pisać? Wysłałem Walentynkę do niej no i po prostu nie mogło się to dobrze skończyć. W skrócie potraktowała mnie wtedy jak śmiecia, za co potem zresztą bardzo mnie przepraszała. Przez tamten incydent zacząłem ją jeszcze bardziej nienawidzić, przez co odpuściłem wtedy troszkę sobie. Chociaż tyle z tego! Dalej czas leciał i leciał, nienawiść rośnie, samotność powoli zanika, dzięki właśni kumplowi o którym wspominałem wcześniej,a który stale starał się mi pomagać.
Oczywiście w tamtym czasie, jak już wspominałem an początku chciałem za wszelka cenę się w niej odkochać i poznawałem inne dziewczyny, no ale nic z tego nie wychodziło.
Nadszedł koniec czerwca, koniec szkoły, nie będę jej widzieć! Tak się z tego cieszyłem, już sobie planowałem jak jej wszystko wygarnę, bo w końcu to koniec! Nadszedł wtedy 20 lub 23 czerwca? Nie pamiętam już... Miałem wtedy dziwny sen... Mówiąc najkrócej pokazywał jak to moja dziewczyna układa sobie życie z moim innym znajomym, a potem jak układa sobie życie ze mną. Sen mną wstrząsnął. Zacząłem czytać. Wpisywałem w wyszukiwarkę internetową frazy typu: jak poradzić sobie z nienawiścią; jak wybaczyć itp. Aż natrafiłem na jakiś artykuł, była tam notka o tym aby zobrazować "wielkość" swojej nienawiści i było to przełożone na poszczególne siatki i ich wagę, tyle ile "siatek nienawiści" sobie wyliczyłem przełożyłem na ten przelicznik kilogramowy, który wskazywał na to jakbym przez ten ponad rok nosił dzień w dzień na sobie 36 kg. Czytałem, czytałem, minęło wtedy chyba z 6 czy 7h, biłem się z własnymi myślami. Z jednej strony chciałem jej wybaczyć by pozbyć się tej nienawiści i odetchnąć, a z jednej strony bałem się że gdy to zrobię stracę swoją siłę, którą budowałem na tej nienawiści - było to ogromnym błędem. Mówiłem sobie, że skoro to przetrwałem (nadal w tym trwając) to dam sobie radę z jakąś tam inną rzeczą. No ale postanowiłem iż jej wybaczę. Tułałem się tak po mieszkaniu jeszcze kilka godzin myśląc o tym wszystkim, nie miałem wtedy z tą dziewczyną już jako takiej możliwości spotkania się i pogadania, wiec napisałem -wolałem zrobić to już jak najszybciej. Napisałem, byłem roztrzęsiony czekając na odpowiedź. Napisałem jej o wszystkim, napisałem co czuję, co mi się nie podobało itp. Czekałem, czekałem, czas nie grał na moją korzyść. Patrzę, odpisała, przeprasza, mówi iż nie wiedziała, pisze z nią dalej, już odetchnąłem, życzyła mi szczęśliwej przyszłości, rozmowa się zakończyła. Nie zdajecie sobie sprawy jak w tamtym momencie odetchnąłem, ja siedziałem na dupie i normalnie się telepałem, tak po mnie latały te wszystkie emocje. Nienawiść do tej dziewczyny odeszła, jak ręką odjął! Ja się uspokoiłem, odetchnąłem przede wszystkim. Jakiś tydzień później było zakończenie roku, wszyscy się żegnali, dziewczyny płakały, aż ona się rzuciła mi w ramiona i poryczała, uroczystość się skończyła. Nie widziałem jej od tamtego dnia jakieś 10 miesięcy. No ale po zakończeniu roku, wakacje, cały czas ze mnie wychodziły te negatywne emocje nagromadzone we mnie przeze mnie samego! Samotność zanikała z każdą chwilą, wtedy to ja postanowiłem jakoś się wziąć do kupy, miałem już baardzo zaufanego i dobrego kumpla, a wtedy to był dla mnie skarb.
Przez cały czas tej historii rozwijałem siebie, poznawałem inne dziewczyny, jednak wszystko było drugorzędne, przytłumione. Całą ta akcja delikatnie mówiąc rozpierdoliła mnie całkowicie. No a jak sobie zdałem potem z tego sprawę większość zafundowałem sobie sam, tak jak i sam sobie z tym poradziłem. Ciężko to opisać stan w jakim się znajdowałem. Przez samotność, chęć okiełznania jej w zły sposób pozbawiłem siebie odczuwania uczuć, byłem zakochany w dziewczynie bez wzajemności do tego jej nienawidząc, a ta nienawiść była we mnie, jak cholernie we mnie biła. To jest nie do opisania. Jakby mnie wtedy zbadał jakiś psycholog orzekłby zapewne ciężką depresję i wysłał do psychiatry lub na jakieś inne leczenie. Dodam, że po wybaczeniu tej dziewczynie nie wszystko wracało tak o sobie do normy. Z rodzicami się wzmagałem, aż jakoś od lutego tego roku(!) mogę powiedzieć, ze mam z nimi kontakt jaki mieć powinienem oraz o brata zawalczyłem i jakoś od stycznia tego roku dopiero się z nim zacząłem dogadywać. To nie było taka pogadanka dwugodzinna by naprawić zszargane więzi z rodziną. Od czerwca do tego lutego wręcz napierdalałem dzień w dzień by to ogarnąć, bo wiedziałem że jak spotka mnie znów podobna historia to będzie już kompletnie nie wesoło. No ale co z uczuciami? Uczucia powoli wracały, ale to trwało najdłużej, bo jakoś do marca tego roku, od tamtego momentu mogę powiedzieć że są już takie jakie być powinny, nie ma już praktycznie tego NIC. No a co z dziewczyną? No właśnie tutaj jest chyba ostatni problem... Pisałem już tutaj wiele razy że chciałem o niej zapomnieć, rok temu na wakacje, odpuściłem to sobie kompletnie, po prostu traktowałem ją jak zwykła znajomą i tyle. Od czerwca ubiegłego roku nie widziałem jej 10 miesięcy. Potem ją spotkałem zwyczajnie na ulicy, cześć - cześć i tyle. Przed tym miałem dziewczynę, no ale jakby to ująć, gówno mnie ona obchodziła, nie czułem do niej kompletnie nic, mogła sobie wsadzić łeb do tostera i bym się nie przejął. Nie, nie myślałem o tamtej dawnej dziewczynie, raczej ją wspominałem, mówiąc sam do siebie: "z nią to by było lepiej w tym i tym" itp. Tak idealizowałem ją na 100%, wiedziałem o tym wiec tą starą "miłość" ostro krytykowałem sam dla siebie, mówiąc ze tu i tu jest brzydka itp. mimo iż tak naprawdę nie myślałem. Robiłem to po to by zauważać bardziej inne dziewczyny. No ale jak mówiłem gówno mnie obchodziły inne, mimo iż prawie co tydzień poznawałem inną i się z nimi spotykałem z większymi czy mniejszymi sukcesami. Zawsze jak widziałem, zwyczajnie tą swoją dawną miłość to taka jakby nostalgia i chęć abym z nią był. No aż pewnego razu, chyba 2 miesiące temu spotkałem ją z... jej chłopakiem. Czy się wtedy załamałem? Nie, byłem smutny... jeden dzień. Jakiś czas później znów ja zobaczyłem. Znów te wspomnienia, żadnych negatywnych uczuć. Raczej właśnie natychmiastowy wzrost wskaźnika szczęścia u mnie. Od razu zaczynałem być szczęśliwszy. Dziwne, bo te nasze "widzenia" trwały po 3-8sek, na zasadzie cześć-cześć, czy "co tam?". Mimo tego gdy ja widziałem jej oczy i uśmiech to od razu jest mi lepiej. Może nadal jestem zakochany?

Odpowiedzi

Niezla historia , ale rada

Niezla historia , ale rada jest jedna . Musisz sobie znaleźć dupe (inną) .

Portret użytkownika Asses

Proszę

Portret użytkownika stef1994

Takie historię lubię!

Takie historię lubię!

Portret użytkownika NinetyFourth

Ciężko miałeś ale zacząłeś

Ciężko miałeś ale zacząłeś się zbierać do kupy. Myślę ,że zamęczanie się jedną dziewczyną nie ma sensu, ideał nie istnieje.

Portret użytkownika Asses

A to jak najbardziej prawda.

A to jak najbardziej prawda. Jako ciekawostkę moge dodać (po tych paru latach xd), że dziewczyna o której była mowa stała się typową, ale tak typową że aż szok, księżniczką. Masa tapety, znalazła jakiegoś faceta co ją zabiera na zagraniczne wycieczki, do drogich restauracji itp. Sama nie za wiele potrafi i tyle. Jej sie takie coś najwyraźniej podoba i fajnie. Ja żyję, ona żyję. Kontaktu nie mam od kilku lat i jest super