Portal Uwodzicieli
Witryna poświęcona relacjom damsko męskim oraz budowaniu międzyludzkich więzi emocjonalnych.
Lorem ipsum dolor sit amet, consectetur adipiscing elit END.

"Boisz się, każdy się boi, ja też, Nie znam się na tym ale to chyba naturalne. "

Sam przed sobą odpowiedz, czy boisz się tak naprawdę zakochać? Czy boisz się miłości? Przecież my, ludzie podrywający, wieczni uwodziciele nie znamy tego uczucia prawda, nam chodzi o podryw, o emocje, o seks, o tą nieodpartą chęć odkrywania nowych wrażeń. Boicie się uczuć co, powiedzieć że jakaś dziewczyna zrobiła z waszego mózgu kisiel, że czekacie na wiadomość od niej, że denerwujecie się przed spotkaniem. Jesteśmy przecież tacy twardzi!!

Gówno prawda, założę się że większość z was zna taką dziewczynę co zawróciła wam w głowie, co dalej w niej siedzi jak uparty kornik i mimo poznanych innych kobiet dalej tam jest. Wstyd, nie sądzę. Sam mam taką, nie ma w tym nic wstydliwego, nie mam z nią kontaktu, nie latam, nie płaczę za nią. Mam ją jednak dalej w pamięci i w sercu. Mam niemieć bo jestem podrywaczem. Powiem wam szczerze boje się zakochać, naprawdę się boję, boję się stracić dla jakiejś laski głowę, bo może mnie kopnąć w dupę, odstawić w kąt. Przeżyłem wiele kontuzji i urazów w życiu, długo by wymieniać. Niektóre naprawdę bolesne, ale nic tak nie bolało jak ból psychiczny, jak uczucie odrzucenia. Złamiesz nogę weźmiesz przeciw bólowe i przejdzie, złamana dusza, o ile ją mam boli bardziej.

Czemu to w ogóle piszę, bo natchnęła mnie taka myśl że większość z nas udaję twardych, nas nic nie ruszy, jak nie ta to następna. Jasne sam wyznaję tą zasadę, jednak nie będę ukrywał że kiedyś mnie na jakieś kobiecie zależało, że planowałem z nią wspólną przyszłość. Rozumiem jednak to że nic z tego nie będzie, pogodziłem się z tym faktem. Stara historia, sprzed kilku lat, ale dziewczyna na zawszę zostanie w kawałku mego serca i rozumu. Przekaz dla tych udających twardych i nie wzruszonych.

W życiu trzeba iść do przodu, bo jak stoisz to się cofasz. Lecz nie udawajmy że nie pamiętamy o czymś, że jesteśmy twardzi jak skała. Jak to Pawlak powiedział, płacz Władek, bo jak prawdziwy chłop płaczę to musi być święto. Nie dajcie się omamić tym bzdurnym wyrywaniem towarów, ile wart jest 100 kobiet w łóżku z jedną i prawdziwą miłością w życiu. Boicie się do tego przyznać że was wzięło, a dlaczego? Boicie się powiedzieć lasce kocham cię, bo nie wolno. Wolno, tylko niech to słowo ma jakąś wartość, nie tysiące sms-ów kocham, tęsknie itp. Niech będzie użyte właściwie i we właściwej chwili, dla kobiety wartej tej słów, nie dziewczyny z którym spotykacie się od 2 tyg.

Facet nie może być cipa i chlaptuś - romantyk, ale nie pozwólcie zabić w sobie uczuć. Dupy, imprezy, wieczny podryw to nie wszystko. Zrozumiecie jak dziecko powie do ciebie kocham cię Tatusiu. Zrozumiecie że mimo że nie przeruchaliście 50 modelek macie coś więcej, co niektórzy mogą wam tylko zazdrościć.

Odpowiedzi

tylko dlaczego odeszła?? to

tylko dlaczego odeszła?? to jest też ważne pytanie

nie wszystkie, duża część ale

nie wszystkie, duża część ale nie wszystkie, nie można uogólniać

Dokładnie, nawet jeżeli się

Dokładnie, nawet jeżeli się już znajdzie wyjątkową dziewczynę poczuje się coś więcej to świadomość z przeszłości zostanie, a pytanie czy na pewno jest ta długo będzie nas nękała.

Portret użytkownika septo

Osoba, która pokonała raka

Osoba, która pokonała raka nie boi się być zdrowa tylko boi się nawrotu choroby.

Podobnie tu, nie boję się zakochać, ale też nie boje się samotności wśród ludzi. Jedyne czego mogę się bać, to powrotu do pustej(to słowo jest ważne), nieogarniętej samotności po miłości (tzn. nie miłość jest chorobą, ona kojarzy się z nawrotem choroby - nieogarniętej przez jakiś czas samotności po miłości).

Portret użytkownika Ulrich II

A ja sie nie boje postępować

A ja sie nie boje postępować jak uważam, idę za swoim głosem, wiem że to moja decyzja i ja za nią odpowiadam, a że nie wyjdzie, czy dostane po dupie ?
zdarza się, jakby wszystko sie udawało to byśmy umarli z nudów, trzeba ryzykować, trzeba próbować bo na tym polega życie, jestem romantykiem, jestem uprzejmy, pomagam innym i właściwie nie obchodzi mnie co myślą marudy, nie zmienię się, bo to ja mam się z tym dobrze czuć i tak jest, z odwagą patrzę w lustro nie ma sobie nic do zarzucenia, tego wszystkim życzę Wink

Portret użytkownika Rise

septo ładnie to ujął.

septo ładnie to ujął. Zakochać nikt się nie boi - tylko tego bólu po przerwanej miłości.. tych ran po rzuceniu.
Właściwie to też tak naprawdę po nieudanej miłości nie ubolewamy aż tak nad brakiem tej osoby jak nad tymi wszystkimi wspólnymi wspomnieniami, razem spędzonymi chwilami - one bolą najbardziej. Aczkolwiek brak drugiej osoby też boli, ale gdyby była możliwość kasowania z pamięci pewnych wydarzeń, faktów, osób to by było znacznie łatwiej Smile.

Ja także troszkę się obawiam tak w pełni zaangażować. Niby chcesz być naturalny, spójny z własnymi uczuciami do drugiej osoby ale jednocześnie nieustannie uważasz żeby zbyt szybko zbyt wiele "nie sprzedać", nie oddać za dużo siebie. Pozostawiasz często niedosyt (kiedy przerywasz spotkanie, pocałunek że musisz już iść) - choć w głębi serca chciałbyś jeszcze chwile pobyć z Twoją kobietą.

JEst ciągłe uważanie żeby nie przeholować z komplementami, odzywaniem się, okazywaniem nadmiernego zainteresowania - nawet w związku, bo na początku związku, kreowania relacji to już w ogóle.

Także to nie jest tak że robimy dokładnie to na co mamy ochotę - często się hamujemy z niektórymi rzeczami, zastanawiamy kilkukrotnie żeby było dobrze, żeby z twarzą wyjść z sytuacji, żeby się nie odkryć za bardzo. Jeśli jednak ktoś taki jest, kto kompletnie nie zwraca na takie rzeczy jakie wyżej wymieniłem najmniejszej uwagi - to chwała mu za to.

Tak naprawdę myślę że trudno jest być w pełni szczęśliwym z piękną wymarzoną kobietą, niemalże bez wad bo:
-nieustanna właśnie samokontrola co by nie wyjść na jakiegoś "needy"
-właściwie ciągła gra lekka - powiązana w myślnikiem wyżej
-ryzyko wkręty, zaangażowania, wyidealizowania

jeżeli nie umiemy panować nad tym co wyżej napisałem, wówczas dochodzimy do wniosku że musimy związać się z kobietą, która jednak nie jest taka super idealna, ma jakieś drobne wady - jest piękna dla nas, super.

Może się mylę.. ale coś w tym chyba jednak jest.

Portret użytkownika Kołboj

''Tak naprawdę myślę że

''Tak naprawdę myślę że trudno jest być w pełni szczęśliwym z piękną wymarzoną kobietą, niemalże bez wad bo:
-nieustanna właśnie samokontrola co by nie wyjść na jakiegoś "needy"
-właściwie ciągła gra lekka - powiązana w myślnikiem wyżej
-ryzyko wkręty, zaangażowania, wyidealizowania''

Takich rzeczy nie ma jak dojdziesz do wniosków pewnych w życiu, działasz naturalnie itd.

No ale dla tych młodszych to fakt, wręcz harówa by nie dać sobie wejść na głowę.

Z tym znajdowaniem tej

Z tym znajdowaniem tej kobiety z wadami, myślę że to nic nie daje. Też możliwe, że się mylę - wszystko zależy od tego z jakimi ludźmi ma się styczność. Kobieta, kobietą jest i będzie, jak się opuści gardę, to ona tak czy inaczej poczuje się mocna i nawet podświadomie będzie grać, a więc wszystko wraca do punktu wyjścia - wszystkie grają Smile

Portret użytkownika Igorsky

Ciężki temat, bo aby się

Ciężki temat, bo aby się zakochać wystarczy naprawdę niewiele i kontrola samego siebie nie ma tutaj nic do rzeczy. Z jednej strony właśnie to jest piękne w miłości, a z drugiej czyni ją nieprzewidywalną w skutkach. Chyba najlepiej brać wszystko tak jak idzie i się zbytnio nad tym nie głowić.

Co się dzieje, kiedy wchodzimy w związek jako mega PUAsi, którzy trzymają laskę na dystans? Po pewnym czasie opuszczamy gardę i pokazujemy może te cechy, które tak bardzo chcieliśmy schować. Będę powtarzał jak mantrę: Spójność wewnętrzna jest kluczem do udanego związku.

Portret użytkownika arm

Zacytuję Wam coś z "7 nawyków

Zacytuję Wam coś z "7 nawyków skutecznego działania":

"
(...)
- Przyjacielu, kochać to czasownik. Miłość, uczucie, to owoc tego czasownika. Zatem kochaj ją. Służ jej. Poświęcaj się. Słuchaj jej. Współczuj. Doceniaj. Utwierdzaj ją. Czy jesteś gotów to robić?
W literaturze pięknej wszystkich postępowych społeczeństw "kochać" to czasownik. Hollywood dał nam scenariusz, według którego wierzymy, że nie jesteśmy odpowiedzialni za uczucia, że stanowimy ich produkt. Ale hollywoodzki scenariusz nie opisuje rzeczywistości. Jeśli nasze uczucia kontrolują nasze działanie, to tylko dlatego, że zrezygnowaliśmy z odpowiedzialności i pozwoliliśmy na to.
Ludzie proaktywni traktują słowo "kochać" jak czasownik. Kochać, to robić coś: poświęcać się, dawać siebie, jak matka dająca życie noworodkowi. Jeśli chcesz poznać miłość, obserwuj ludzi, którzy poświęcają się dla innych, nawet dla tych, którzy ich ranią lub nie odwzajemniają miłości. (...) Miłość jest wartością, która potwierdza się poprzez pełne miłości działanie. Ludzie proaktywni podporządkują uczucia wartościom. Miłość to uczucie, zatem można je wskrzesić."

te, kurwa, "Budda" - a Ty co?

te, kurwa, "Budda" - a Ty co? Sadomasochista??? Bo tutaj proponujesz:
"nawet dla tych, którzy ich ranią lub nie odwzajemniają miłości."

tiaaaa. zaraz mi powiesz - nic nie rozumiesz.
\Gówno prawda.
Jeśli ktoś nas rani, to TRZEBA ODEBRAĆ MU TO, CO DAJEMY, bo:

szlachetne zdrowie nikt się nie dowie jako smakujesz aż się zepsujesz
Jak ktoś nigdy nie płakał, to nie docenia śmiechu. I tak samo z miłością.
Nie da rady, i powtarzam to wiele razy, żeby wejść związek z kimś, kto nigdy nie był sam. Bo taka druga osoba, nie zdaje sobie sprawy z tego, co to znaczy druga osoba, jej czas, i poświęcenie nasze dla niej. Takie coś, to może intuicyjnie wyczuwać dziecko.
Jednakże jeśli dziecko ma stale i wszystko, nigdy o nic nie musiało walczyć - wyrasta na ROZWYDRZONEGO GNOJA albo ROZKAPRYSZONĄ KSIĘŻNICZKĘ.

Dlatego - poświęcać się można, ale traktując to jako inwestycję. A jeśli tutaj w tej inwestycji stale tracimy, to co to za inwestycja? Skoro stale lokujemy, a nie wyciągamy nic?
To ja proponuję, o szlachetny Buddysto, grać na giełdzie. I stale przegrywać. Ja będę Twym kontrahentem. Bardzo chętnie.

Portret użytkownika Wiarus

"I tak samo z miłością. Nie

"I tak samo z miłością. Nie da rady, żeby wejść związek z kimś, kto nigdy nie był sam."

To niestety smutna prawda, że pewni ludzie muszą ostro w dupę dostać zanim coś do nich dotrze. Przyzwyczajenie to straszna rzecz, zwykł pisać Dostojewski. I pisał prawdę bowiem nasze przyzwyczajenia to nasza rzeczywistość - nasz sposób patrzenia na świat.

Portret użytkownika arm

Te, kurwa, ziomuś: Zdajesz

Te, kurwa, ziomuś:

Zdajesz sobie sprawę, że to tekst książki? Książki w żaden sposób nie powiązanej z buddyzmem? Zgadłeś pewnie, nie ja ją napisałem. Zacytowałem, bo wydawało mi się to ciekawym ujęciem w kontekście tego bloga i komentarzy pod nim - najwyraźniej było, skoro wywołało taką reakcję. O dziwo (?), nie wszystko co czytam w 100% odpowiada moim przekonaniom, więc jeśli chodzi o ten konkretny fragment, to proszę do pana Stephena Coveya (chociaż... chyba już nie żyje). To tyle, jeśli chodzi o twoje ad personam.

Pominę to, że z całego racjonalnego, mądrego (tak myślę) fragmentu wyciągnąłeś tylko jedno kontrowersyjne zdanie i rozdmuchałeś je ponad miarę.

No więc, co do tego zdania: można by się zastanawiać. Od razu widać, że brzmi religijnie: "love thy enemy". Z resztą nikt w, powiedzmy, materialnym świecie by czegoś takiego nie mówił, to jest typowo duchowo-religijny tekst. To, czego nie zacytowałem (bo nie widziałem potrzeby) to fakt, że jest to cytat z końcówki dialogu prowadzonego z mężem, który zaczyna się od:

"- (...) Weźmy moje małżeństwo. Naprawdę się martwię. Nie czujemy już do siebie tego co dawniej. Myślę, że już jej nie kocham i ona mnie nie kocha. Co mogę zrobić?
(...)
- Kochaj ją.
(...)
- Nie rozumiesz. Nie czuję już do niej miłości.
- Kochaj ją zatem. Jeśli nie czujesz miłości, tym bardziej ją kochaj."

Okoliczność rozmowy o małżeństwie plus ewidentna religijność autora (może bardziej ewidentna dla mnie niż dla czytającego tutaj, bo wspominana też kilkukrotnie we wstępie książki) chyba wystarczająco wyjaśnia to jedno, wyrwane przez ciebie z kontekstu, zdanie.

Mogę postarać się nawet trochę je obronić. Cały fragment (czyli to, co przeczytałeś zanim doszedłeś do tego jednego zdania) mówi o pewnym rozdzieleniu emocji od czynów. Rozdzielenie to umożliwia właśnie działanie według swoich zasad, a nie działanie na zasadzie lustra on mi zrobił źle-ja jemu zrobię źle. Ciężko dyskutować o tzw "co autor miał na myśli", ale w pewnym sensie każdy to robi (bo jeśli nie robi, to jest jak proporczyk na wietrze a.k.a pizda). Jeśli kiedykolwiek przyjąłeś shit test z dobrotliwą cierpliwością, to właśnie okazałeś miłość komuś, kto chciał zranić - nie jest to może najlepszy przykład, ale wydaje mi się, że jest wystarczającą ilustracją tego co mam na myśli. Oczywiście okazywanie miłości komuś, kto ci połamał kolana i wsadził na wózek do końca życia to ekstremum tego samego zjawiska.

Zostałem jakiś czas temu nazwany twardym idealistą, ale chciałbym wierzyć, że nawet na tym - betonowatym czasami - forum jest miejsce na pewną umysłową elastyczność, a nie tylko RAMA PEWNOŚĆ SIEBIE ROAR.

Zgaduję też, że o "buddyście" piszesz głównie dlatego, że mam złotego spaślaka na różowym tle w awatarze. Good for you!

Bardzo ładna

Bardzo ładna odpowiedź.
Akceptuję.

Odnośnie dialogu męża niekochającego - niestety, trudno mi się odnieść w tym temacie.
Nie rozumiem sensu kochania, jeśli samemu się nie kocha, i nie czuje nic. Nie łapię tego. Może jeszcze z jakąś czakrą wewnętrzną muszę to skonsultować ? ( Wink )

Pozostałe, jak najbardziej. Również z owym shittestem i reakcją na niego.
Fajnie piszesz. Bardzo sensownie. I nawet - co na tym nieortodoksyjnym w kwestiach językowych forum - z interpunkcją, przerwami w zdaniach we właściwych momentach, oraz dygresjami wewnątrzzdaniowymi.
Chapuax-bas.

Portret użytkownika arm

Oh, pas de quoi! Zaczynam

Oh, pas de quoi!

Zaczynam widzieć pewien problem w mojej komunikacji. Z jednej strony nie mogę (dobra, nie chce mi się) przepisać ponad strony książki, z drugiej bez tego nie mogę pokazać ci tonu w jakim jest utrzymana.

Pominąłem też na przykład fragment "(...) A mamy troje dzieci, na których naprawdę nam zależy.". Całość tej opisanej sytuacji osobiście odebrałem nie jako małżeństwo które z "dobrego" przeszło na "złe", tylko raczej z "dobrego" na "meh, whatevs", ale dalej połączonego wspólnymi celami - no, ale to już moja - jak to nazywa Tony Robbins, i co bardzo mi się spodobało - halucynacja.

"Może jeszcze z jakąś czakrą wewnętrzną muszę to skonsultować ? ( Wink )"

WINK WINK NUGDE NUDGE Wink

Utrzymywanie na siłę trupa -

Utrzymywanie na siłę trupa - czyli związku, gdzie miłości nie ma, ale są dzieci - jest CHORE.

To mi przypomina Psychozę, i noszenie Mamusi na rękach po schodach, a potem - przebieranie się za nią, by móc ukazać, że ona żyje. Nadal.

Tak samo udają potem strony, w takim zdechłym związku, że nadal jest ok. i też się potem "przebierają".
Lepiej jest pójść własną drogą, a co do kwestii dzieci po prostu - się porozumieć.
Oczywiście! tutaj trzeba mieć na myśli związki z Ludźmi, a nie ludziskami (tudzież "podludźmi").

Portret użytkownika arm

W związku z brakiem

W związku z brakiem wystarczających własnych doświadczeń w tym temacie - muszę wycofać się z dyskusji Wink

Trzymaj się!

Portret użytkownika Ulrich II

Problem to raczej jest w tym

Problem to raczej jest w tym że ludzie mają chujowe priorytety i często od miłości uzależniają swoje szczęście, dla mnie najważniejsze jest rodzina, zdrowie, praca, finanse, a potem ew. kobieta i jej rola oczywiste wzrasta z ewentualnym obopólnym zaangażowaniem\stażem.
Jeśli nie daj coś by nie wyszło, zawsze mam do czego wracać.
Nie róbmy z miłości melodramatu, w tych czasach to bardziej partnerstwo jest w związku, czasy królewiczów minęły, a jeśli kobieta tego nie rozumie to jej problem ...
Znam wielu którzy mają naprawdę ciężkie życie i problem z kobietami to ich najmniejszy ... i na połowę tematów na forum gorzko by sie uśmiechnęli przez łzy ...

Portret użytkownika kilroy

Może to nie do końca kwestia

Może to nie do końca kwestia strachu, tylko takiej wewnętrznej niemożliwości, blokady ze względu na wspomnienia/rozczarowania/wypalenie czy co tam kto jeszcze chce-generalnie kwestia tej pozornie prawdziwej wielkiej miłości, która okazała się wielkim rozczarowaniem? Po czymś takim niby potrafimy uniknąć błędów przeszłości, wyczuć ewentualny syf z wyprzedzaniem, ocenić na chłodno czy kobieta spełnia oczekiwania itd. Ale gdy przyjdzie do zaangażowania, które jednak wynikać musi z emocji, z pewnego wewnętrznego przekonania że "this is it" to czegoś nagle brak...? Może ten strach to nie strach tylko jakaś wymówka? a może to - jak piszesz - ten uparty kornik z przeszłości..Smile